wtorek, 21 lipca 2009

trochę archiwów vol. 1

Na początek, dopóki nie stworzę czegoś nowego, moje przemyślenia na temat transferu Michaela Owena do Manchesteru United. Wysłałem tę pracę na konkurs BloPuLa u Michała Pola, a skoro pan Michał to zamieścił, to znaczy że chyba nie jest tak źle z moim pisaniem ;)

We hate you so much, because so much we loved you, Owen!



Szok. Tylko takie słowo ciśnie się na usta po dzisiejszym dniu. Wiadomość o przenosinach Michaela Owena, legendy Liverpool Football Club (118 bramek w 216 występach w Czerwonej koszulce) do największego naszego rywala, Manchesteru United, po prostu zwaliła mnie z krzesła.


Michael James Owen, ikona LFC, właśnie zaprzedał duszę diabłu. Dla Sir Alexa to doskonały interes. Pozyskanie 29-letniego reprezentanta Anglii nic go nie kosztowało, ponieważ Owenowi skończył się obowiązujący go kontrakt w Newcastle. Jedynym problemem, jaki może nastręczyć problemy Szkotowi, jest to, że Anglik jest bardzo podatny na kontuzje. Jeśli medyczny sztab będzie sobie potrafił poradzić z tym kłopotem, to umiejętności trenerskie SAF-a mogą sprawić, że Owen jeszcze wróci do dawnego blasku.

Dla kibiców Liverpoolu jest to wszystko jedno. Owen stał się dla nas teraz wrogiem numer jeden. Na forach internetowych aż huczy od bluzgów i niepochlebnych opinii na temat tego transferu. Przypomnę jedną wypowiedź Owena na trzy miesiące przed tym, zanim opuścił Liverpool za 8 milionów funtów i dołączył do Realu Madryt:

W lecie wszystko uporządkujemy, w pokojowej atmosferze. Nie skorzystam z prawa Bosmana. Mój kontrakt obowiązuje do końca przyszłego sezonu, ale negocjuję w sprawie jego przedłużenia. Rozmowy są kompleksowe, nie zostaną zakończone w tydzień. Widzę siebie w Liverpoolu w następnym roku. Czemu nie? Nie gram w piłkę dla pieniędzy. A piłkarze, którzy czekają na koniec umowy, by odejść za darmo, mają głównie takie powody.

Cóż, co było potem, każdy kibic Liverpoolu doskonale wie. Owen dołączył do Realu, tłumacząc się tym, że stawia sobie wyższe cele, a w Madrycie grzał głównie ławkę. Potem zmienił klub na podrzędne Newcastle, w którym głównie leczył kontuzje. Miał jednak błyskotliwe mecze, gdzie pokazywał, że jeszcze nie powiedział ostatniego słowa. Niestety, Newcastle spadło z ligi w minionym sezonie, a że Fabio Capello zaczął powoływać Michaela do reprezentacji Anglii, ten szukał zmiany otoczenia.

Niestety dla kibiców Liverpoolu wybrał najgorzej. Domyślam się, że Czerwona część miasta wybaczyłaby mu z pewnością, gdyby Owen zdecydował się na przenosiny do Evertonu, a nie do Manchesteru. Szczególnie po słowach, jakich udzielił kanadyjskiemu CBC News:

Liverpool jest w mojej krwi niezależnie od tego, co się stanie.

Michael, lepiej więc będzie dla Ciebie, jeśli zrobisz od razu transfuzję krwi i zamienisz ją, tak jak Wayne Rooney, na manchesterowską. Na Anfield jesteś spalony. Wyobraźcie sobie tylko te gwizdy, kiedy Michael Owen, legenda klubu z L4 0TH wybiegnie w koszulce znienawidzonego Manchesteru United. Moja wyobraźnia jest wielka, ale to przerasta mój umysł. Wystarczą mi dzisiejsze reakcje kibiców „The Reds”, których jednak nie zamierzam przytaczać. Obiecałem sobie, że ograniczę wulgaryzmy.

No ale nie gra się w piłkę dla pieniędzy, tylko dla trofeów, a te w takiej drużynie, jak Man Utd, są bardziej realne niż Stoke czy Hull. Na przykładzie Owena widać jednak, że same trofea nie wystarczają. Odpowiednią motywację zapewni jeszcze odpowiednia ilość zer na koncie.

Futbol coraz bardziej staje się sprzedajną dziwką…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz